Pik Lenina – doświadczenia z próby wejścia na szczyt
Transport do Kirgistanu
Przed wyjazdem do Kirgistanu spotkałem się w sieci z tekstem opisującym kilka możliwości dostania się pod Pik Lenina. Przyznam szczerze, że spowodowało to sporo mętliku w mojej głowie. Chciałem dostać się tam jak najtaniej, zacząłem więc kombinować i sprawdzać różne opcje. Pomijając godziny wertowania sieci, zdradzę Wam moją konkluzję – trzeba lecieć bezpośrednio, ot co. Inne opcje alternatywne są dużo bardziej męczące i co najważniejsze – wcale nie tańsze.
Z Warszawy do Biszkeku latają bodajże trzy linie (chyba, że coś przoczyłem) – Aeroflot (RU), Turkish Airlines (TR) i International Airlines(UA). Generalnie Turcy są najdrożsi, a Ukraińcy najtańsi. Z zasady cena regularna nas nie interesuje. Przynajmniej większości z nas, którzy doceniają wartość pieniądza.
To, w jakiej cenie kupimy bilety zależy najbardziej od tego, kiedy je zarezerwujemy. Jak nietrudno się domyśleć, w tym stwierdzeniu czai się konflikt interesów, który balansuje pomiędzy pieniądzem a ryzykiem. Nie wszyscy bowiem mogą planować wolne na rok do przodu, a im krótszy czas do odlotu, tym bilet jest droższy.
Myślę, iż jeśli chcemy kupić w okolicach 1100 – 1200 zł, musimy być przygotowani ok. 9 miesięcy przed, tzn. jeśli wylot ma być w lipcu, to wypada od października śledzić ceny. Oczywiście ktoś się sprzeczać i będzie miał rację – nie sposób przewidzieć promocji, ale kupno biletów poniżej 1300, jest od nowego roku mało prawdopodobne.
Najtańszy przelot do Biszkeku jaki widziałem, to 1000zł Aeroflotem w październiku, o najdroższym nie wspomnę.
Jeśli mamy mniej czasu a więcej pieniędzy, to właściwie do kwietnia/maja trafiają się promocyjne bilety do 1750zł (ceną regularną wtedy jest przeważnie 2500 zł). Tyle mojej wiedzy.
Jeśli mamy postanowienie, śledzimy sieć i strony wyszukujące tanie loty. W międzyczasie najlepiej uruchomić siatkę kontaktów, aby informacje o biletach trafiły do nas w miarę szybko, zanim owe zostaną wykupione.
Ostatnią kwestią jest elastyczność w doborze terminu i długości wyjazdu. Z tego co się naczytałem i mam własnych doświadczeń, stwierdzę, że na akcję po Leninem wystarczy około 20 dni. Termin przylotu możemy śmiało ustalić od początku lipca do połowy sierpnia, choć sam celowałbym gdzieś pośrodku.
Transport pod Pik Lenina
Są dwa proste wyjścia. Samolot i samochód. Nie żal ci kasy - bierzesz samolot, oszczędzasz grosz – jedziesz samochodem. Ot cała filozofia. Bilet lotniczy z Biszkeku do Osz, wcześniej kupiony przez internet, kosztuje około 160 zł. Samolot leci bodajże 2-3 h. Nie korzystałem, ale wszyscy sobie chwalą – oszczędza nerwów i zmęczenia.
Koszt taksówki jest o połowę tańszy - 1000 som, choć taką cenę trzeba sobie wytargować. Wraz z chłopakami , taksówkę braliśmy na Osz Bazar, jednak z racji „kontroli policyjnej” i kradzieży przez mundurowych 400 dolarów, następnym razem zdecyduję się chyba poszukać innego miejsca. Taksówka dystans miedzy miastami pokonuje właściwie w cały dzień, dokładnie około 12-13 godzin.
Do Osz podobno można dojechać marszrutką. Jest to z pewnością najmniej wygodne, najdłuższe, ale i najtańsze rozwiązanie, podczas którego jak nigdzie zetniemy się z folklorem regionu.
Gdy już dotrzemy do Osz i znajdziemy zakwaterowanie (o to nietrudno), pozostaje dojechać ok. 150 km na Polanę Ługową. W tym miejscu pole manewru jest mniejsze. Można próbować zbałamucić taksówkarzy na taką podróż, ale trzeba pytać dokładnie jaki mają samochód (żeby bagaże się zmieściły, a maszina nie rozleciała po drodze) i czy wiedzą na pewno gdzie chcemy jechać (żeby na wertepach kierowca się nie rozmyślił). Podczas mojej podróży nie trafiliśmy chyba na właściwych taksówkarzy, bo cena była droższa, niż standardowy przejazd terenówką. Wiem jednak, że da się pojechać taniej. Trzeba po prostu znaleźć duży postój, odstać swoje i mieć komplet osób.
Standardowym sposobem transportu jest samochód terenowy, jakim dysponują agencje turystyczne. W 2013 roku cena za przejazd była stała i wynosiła wszędzie 50 dolarów/osoba. Tutaj wszystko się mieści, jest profesjonalne i pewne.
Nie trzeba przejmować się powrotem do Osz. Agencyjni taksówkarze i „busiarze” sypiają w Base Camp, a stamtąd również zwożą turystów – wystarczy zapytać. Agencja Pamir Expedition odjeżdża nawet regularnie – codziennie o 17. Podróż trwa około 5 h.
Kirgizi
Europejczyk nie ma lekko. Przed wyjazdem słyszałem opinię, iż gdy powiesz, że jesteś z Polski, to będzie lepiej przy targowaniu, zakupach. Nie należy tego oczekiwać. To raczej marginalne przypadki, chyba że ktoś ma szczęście. W większości wypadków konkretna narodowość nie ma znaczenia. Mimo iż eksponowaliśmy swoje pochodzenie, większość Kirgizów mówiła na nas „Amerikany, alpinisty”, aż po jakimś czasie zaczęło nas to denerwować. Trzeba zrozumieć dziwną z naszej perspektywy rzecz, a mianowicie że dla miejscowych to my jesteśmy z „Zachodu”.
Europejczyk to Europejczyk, czy to Ukrainiec, czy Anglik. Amerykanin to też Europejczyk, albo Europejczyk to Amerykanin. Wsio rawno. No może osobną kategorią są tutaj Rosjanie, jako iż język rosyjski to drugi język urzędowy i niemal każdy płynnie się nim posługuje. Czy są lubiani przez miejscowych– to już inny temat.
Kirgistan, jako państwo postsowieckie ma specyficzną kulturę, a Kirgizi specyficzne zachowanie. Tak jak i z Arabami, właściwie o większość usług i towarów trzeba się targować. W sklepach nie ma najczęściej wypisanych cen (no chyba, że w supermarkecie), dlatego być może zapłacimy więcej niż miejscowi. Pierwsza cena, jaką rzuci Kirgiz będzie najprawdopodobniej dwukrotnie lub więcej wyższa od akceptowalnej(konkretnie taksówkarz). Żeby płacić mniej lub kupić taniej, trzeba dużo negocjować i to bez pardonu. Rzucać oferty śmiesznie niskie, odchodzić, kombinować. Zanim pojechałem do Kirgistanu, ktoś powiedział mi, że z „nimi” trzeba pertraktować ostro, bez skrupułów. Miał rację. Im szybciej odpuścimy, tym więcej stracimy. Trzeba do tego przywyknąć.
Osobnym zagadnieniem, jest policja, która nad okradła. Mundurowa, czy ubrana w cywilne ciuchy. Nie wiem czy Ci policjanci, z którymi mieliśmy do czynienia byli przebierańcami. Wylegitymowali się, jednak legitymacje może zrobić każdy. Faktem jest natomiast, że ubrani w mundury również kradną, czego kolega Konrad był naocznym przykładem. Kirgizi potwierdzają opinie o korupcji w policji, ale nie widzą rozwiązania.
Przygotowanie kondycyjne
Nie jedna osoba zapewne chciałaby wiedzieć, jak dobrym trzeba być kondycyjnie, żeby wejść na Lenina. To bardzo względna kwestia, ale oczywistym jest, że im więcej potrenujemy, tym lepiej. Pomijając ludzi z niesamowitymi predyspozycjami, zwykłemu, aktywnemu człowiekowi jeżdżącemu w góry, proponuję biegać. Proponuję, polecam, a nawet wskazuję. Im więcej tym lepiej. Im lepsza wydolność, tym lepiej poradzimy sobie z trudnościami, a im dłuższe odcinki wybiegamy, tym mniej będziemy się męczyć na miejscu. Pik Lenina charakteryzuje się długimi odcinkami pomiędzy obozami. Spotkałem się gdzieś nawet z określeniem „maraton na 7 tys. npm” Nie jest to oczywiście reguła, ale bieganie z pewnością pomoże. Najlepiej różnorodne – interwały, podbiegi i to przy czym można się zmęczyć. Dementuję plotki, że na rowerze również dobrze się przygotować. Bieganie przede wszystkim. Każdy z naszej trójki zrobił sporo kilometrów przed wyjazdem – zaprocentowało, ale i tak na górze, przy podejściach mieliśmy do ciebie wyrzuty, że nie potrenowaliśmy więcej.
Sprzęt
Na blogu wyprawy Pik Lenin 2013 tydzień po tygodniu opisywaliśmy swoje przygotowania. Znalazła się tam również lista zabranego sprzętu, jedzenia i skład apteczki.
Przeglądając moje notatki i wracając pamięcią, przyznam nieskromnie, że w przeważającej mierze zabraliśmy to, co potrzeba. Kilka spraw wymaga jednak komentarza.
Brakowało dobrej zapalniczki z kamieniem – nie wiedzieliśmy, że zapalniczka klikana nie odpala na dużej wysokości. Brak dobrej zapalniczki zmarnował nam wiele nerwów i z pewnością to jedna z najważniejszych rzeczy, którą trzeba mieć. W Kirgistanie sprzedają przeważnie klikane, podłej jakości.
Ogrzewacze – nie planowaliśmy używać, ale okazuje się, że na atak szczytowy mogłyby się przydać. Każdy z nas miał po 2 pary ogrzewaczy – do rąk i nóg, jadąc po raz kolejny wziąłbym ich 4.
Śpiwory – koledzy Janek i Janusz mieli śpiwory Cumulusa Teneqa 850, ja i Konrad – Alaska 900, tej samej firmy. W obozie III spałem w swoim worku, w powestretchu i bieliźnie wełnianej. Było mi ciepło. Nigdy nie spałem swetrze puchowym. Jeśli odczuwałem jakiś chłód, to tylko od podłoża. Komfort jest zależny w dużej mierze od osobistych preferencji organizmu. Janek raz spał w swoim śpiworze (o komforcie niższym od mojego o 7 stopni), w swetrze puchowym. Jednak mogło być to spowodowane jakimś osłabieniem.
Materac – na wyjeździe miałem piankę Z-Lite, Janusz i Janek zwykłe karimaty (w tym Janek karimatę grubszą, ok. 2cm). Najcieplejsza była oczywiście ta Janka, ale na moją nie mogłem narzekać. Przed snem układałem na niej zawsze ubrania w których nie spałem i wtedy było mi komfortowo. Raz czy dwa czułem chłód od podłoża. Z obserwacji zauważyłem, że Therm a Rest Z lite i buty La Sportiva Olympus Mons, były najbardziej popularnymi elementami sprzętu jaki widziałem pod Leninem.
Apteczka – kompletowanie okazało się trafne, jednak poza rzeczami które wzięliśmy dorzuciłbym na przyszłość więcej skutecznego środka na gardło (również do apteczek osobistych) oraz jakiś delikatny środek na przeziębienie, który nie osłabia organizmu. Dodałbym również witaminę C, lub jakiś komplet witamin w tabletkach. Dla kompletujących medykamenty polecam skupić się na środkach na przeziębienie i co najważniejsze – na problemy żołądkowe.
Jedzenie – w większości dało się wchłonąć. Pod Leninem słyszeliśmy wiele negatywnych opinii o liofilizatach Travellunch. Nam smakowały i nie wyrzuciliśmy ani łyżki. W obozach jednak walało się tego trochę, także jak kto lubi. Polecam spróbować przed zabraniem konkretnych smaków. Zawiodłem się za to na mięsie, które jakoś mi osobiście nie podchodziło i batonikach musli, których pod koniec wyprawy nie mieliśmy ochoty już jeść. W następny wyjazd zredukowałbym ilość mięsa przynajmniej o 2/3, a liczbę batonów powiększył o 20% - jednak teraz kupując tylko sprawdzone Snickersy i Twixy. Instanty typu „gorąca chwila” dobrze wchodzą, jednak największą ich wadą jest brak chęci do mycia naczyń, przez co spożycie spada. Budyń i ryż były dużo smaczniejsze niż kisiel. Więcej orzeszków ziemnych , krakersów – są miłą odmianą i mają wysoki bilans kaloryczny.
Ładowarka słoneczna – w dzisiejszych czasach wielkich samrtfonów z niebyt efektywnymi bateriami – rzecz na wagę złota. W swoim wyposażeniu Janusz miał taki przedmiot, kupiony na allegro. http://allegro.pl/sunen-ladowarka-sloneczna-solarna-2700mah-iphone-i3705576379.html Mimo wielkich oczekiwań i solennych obietnic producenta, rzecz sprawdziła się wg. Janusza słabo. Ładowanie przez cały dzień w górskim słońcu nie pozwoliło do pełna zasilić telefonu energią. Mimo to non stop działała i telefon również. W przyszłości z pewnością poszukamy czegoś bardziej sprawdzonego i z pewnością droższego.
Koniecznym elementem wyposażenia, poza okularami słonecznymi jest osłona na nos. Ja osobiście zrobiłem już taką przed wyjazdem, ale chłopaki musieli kombinować i lepić różne cuda z szarej taśmy. Napotkani alpiniści opowiadali nawet, że takie osłony produkowali z opakowań po liofilach byle by mieć coś chroniącego noc.
Ubrania
Listę ubrań, jakie zabraliśmy na podróż również zamieściłem na blogu. Generalnie – sprawdziły się. Jednak generalizowanie to tutaj zły nawyk, wypada napisać o mankamentach.
Buty – każdy z nas miał dwie pary obuwia. Sandały, o ile je można nazywać obuwiem i dwuczęściowe Scarpa Phantom 6000. Powyżej Base Camp te ostatnie były naszymi jedynymi butami – dla obniżenia wagi sandały zostawiliśmy w depozycie Podczas marszu z obozu do obozu szło się w nich ogólnie przyjemnie. Przy niezbyt dokładnym zasznurowaniu niekiedy obrabiały piętę, ale nikt nie miał żadnych odcisków i buty okazały się dobre również do trekkingu na niższych wysokościach.
O Scarpach Phantom 6000 mogę powiedzieć – uniwersalne, czyli kompromisowe. W tej roli się sprawdziły, jednak przynaję, że zawiodłem się na ich najważniejszej właściwości. Sprawa tyczy się termiki, która wbrew mojemu przekonaniu i opiniom ludzi w sieci – okazał się niezbyt wysoka. Do obozu III nie było problemu, jednak powyżej – bez ogrzewaczy po prostu bałem się o nogi, gdyż od wyjścia z obozu, w pochmurny i mroźny dzień, na podejściu nie sposób było ich rozgrzać. Chłopaki mieli ten sam problem. Oczywiście dopełniliśmy formalności i botki zawsze spały z nami w śpiworze, a wkładki – nawet przy ciele. Na kolejne wyjście na atak szczytowy w tych butach – zastosowałbym technikę z workiem foliowym i dwoma skarpetami oraz od rana aplikował ogrzewacze.
Łapawice – każdy z nas je miał na ataku szczytowym – ja najcieplejsze puchowe Małachy, Janusz najcieńsze, również moje, „Marmoty”. Po nimi dwie pary rękawic – powerstretch i softshell. Podczas zawiei i ciągłego trzymania kijków, każdemu było w ręce zimno. Na kolejny wyjazd musimy zaopatrzyć się w solidne, długie łapawice puchowe .
Puchowy kombinezon/kurtka – nie miałem, ale przy ataku szczytowym z pewnością by się przydały. O ile nigdy do tej pory nie podchodziłem w swetrze puchowym, to tutaj miałem pod nim jeszcze powerstretch i wełnianą bieliznę, a nie było mi za ciepło. Powiem więcej – wyżej mogłoby być chłodno. Dlatego, jeśli ktoś ma puchowe wdzianka – niech zabiera.
Spodnie – na szczyt podchodziłem w dwóch parach getrów (brubeck thermo i brubeck merino extreme). Na nich miałem spodnie membranowe. Było mi rześko i nie czułem się z tym komfortowo. Jako lekarstwo proponowałbym cieplejsze spodnie z powerstretchu i pod nimi jeszcze jedne syntetyczne getry. Wtedy najprawdopodobniej byłoby komfortowo. W takich getrach również śmiało można by podchodzić do obozów, bez spodni membranowych. Na przyszłość zastosuję powyższe rozwiązanie.
Jadąc na Lenina wybraliśmy opcje bardziej na lekko, która daje słabe szanse wejścia w niskich temperaturach, przy kiepskiej pogodzie. Gdy nie ma wiatru i świeci słońce, w naszych ubraniach byłoby z pewnością za ciepło. Na przyszłość wyjdę z założenia, że lepiej jednak dmuchać na zimne.
Aklimatyzacja
Powszechnie znanym faktem jest, że aklimatyzacja w dużej mierze zależy od predyspozycji genetycznych konkretnego osobnika. Jedna osoba przyzwyczaja się szybciej, inna wolniej. Osobom pierwszy raz jadącym na taką wysokość jak Pik Lenina mocno sugeruję zastosować naszą taktykę aklimatyzacji, która moim zdaniem okazała się skuteczna.
Dwie zasady:
1.Nic na siłę
2.Powoli, a systematycznie
Najważniejszym wskaźnikiem jest nasz własny organizm i nie należy ulegać schematom. Niejednego „szybkiego” z objawami obrzęku znieśli stamtąd przed nami. Z mojej strony nalegam, aby po dotarciu do każdego nowego punktu noclegowego robić dzień restu w tym miejscu, z bazą włącznie. Obojętnie od tego jak się czujemy. Gdy czujemy się źle, nie idziemy dalej. Gdy zły stan nie przechodzi, schodzimy. Dobrym pomysłem jest wykonywanie wyjść z depozytem i wracanie na nocleg w to samo miejsce. Przyspiesza aklimatyzację i oszczędza siły na kolejny dzień – mamy mniej bagażu do wniesienia. Nie warto przemęczać się zbytnio i obciążać, jednocześnie nie będąc zaaklimatyzowanym, gdyż spowalnia to ten proces. Dochodząc do Obozu I najlepiej traktować go jak swoją bazę. Podczas pierwszego wyjścia aklimatyzacyjnego i noclegu w Camp III lepiej zejść do Camp 1 niż do Base Camp, jak zalecają niektórzy. Energię, jaką zaoszczędzimy w bazie, zmarnujemy kolejnego dnia na podejście do obozu.
Strategia i błędy
Na naszym wyjeździe kluczową sprawą było potraktowanie Obozu I, jako Bazy. Tam wnieśliśmy wszystkie niezbędne rzeczy i nie mieliśmy zamiaru wracać na Polanę Ługową przed definitywnym zejściem z Góry. To była słuszna decyzja. Wszystko co niepotrzebne, zostawiliśmy na Polanie Ługowej –sandały, T-shirty i krótkie spodnie, oraz rację jedzenia na jeden dzień. Tym sposobem maksymalnie zredukowaliśmy wagę plecaków.
Podczas procesu aklimatyzacyjnego zostawiliśmy po jednym namiocie w Obozie II i Obozie III, wraz z dużą częścią jedzenia na atak szczytowy. Okazało się to trafionym pomysłem, bo równo podzieliliśmy rzeczy jakie nosiliśmy codziennie na plecach. Schodząc do Obozu I, po aklimatyzacji w Camp III, spaliśmy w namiocie agencyjnym – wtedy można docenić twardą, drewnianą podłogę.
Kluczem do sukcesu i wejścia na szczyt jest poza aklimatyzacją dobra pogoda. Ludzie którzy wchodzili przed nami, samo zdobywanie góry określili jako spacerek. Jednak, gdy pogoda się psuje trzeba walczyć o każdy krok. Wypada dobrze przemyśleć, zanim podejmie się tą walkę. My ustąpiliśmy pola. Pierwszy wyjazd w takie wysokie góry był dopiero poletkiem doświadczalnym, a nie polem walki. Nie mieliśmy pogody, zrezygnowaliśmy.
Ważna kwestią jest skrupulatne kontrolowanie jedzenia i spisywanie stanu żywności. Jeśli wnosiliśmy depozyt z jedzeniem, trzeba wiedzieć, jak dużo i jakich produktów zostawiliśmy w wyższych obozach. Oszczędzi to naszym plecom ciężaru, a nam zmęczenia.
Wychodząc z Camp I do ataku na szczyt, zaplanowaliśmy jeden dzień rezerwy czasowej. To trochę mało. Myślę, że zabranie rezerwowego jedzenia na dwa dni byłoby wystarczające, bo nawet w razie trzeciego kibla, racje można by jakoś rozłożyć mniejszymi porcjami. Wszystko zależy od prognoz pogody. Jeśli na kilka dni nie ma szans poprawy, to lepiej przeczekać w Camp I.
Właściwie przy każdym przemieszczaniu się trzeba coś nosić. Gdy idziemy z depozytem, niesiemy tylko w jedną stronę. Gdy zmieniamy miejsce noclegu, niesiemy minimum ekwipunek do spania i gotowania. Średnio plecak waży 10-15kg. Gdy przyszło nam przejść fragment z bagażami zbliżającymi się do 20kg, był to najdłuższy odcinek całego wyjazdu, mimo iż praktycznie nie przekraczał 500 m długości.
Podczas akcji górskiej trzeba nauczyć się gospodarować wodą w organizmie. Podstawą jest regularne przyjmowanie płynów, wzbogaconych o witaminy i minerały. Nawet jeśli nie chce się pić – trzeba i już. Musimy uważać również, żeby zbytnio się nie przegrzać, bo może to poskutkować gorączką, czy wyziębieniem w nocy.
Wejście niezaaklimatyzowanemu człowiekowi z Camp I do Campa II zajmuje do 7h. Z Camp II do Camp III, podobnie. Po przystosowaniu spokojnie można się wyrobić w 4-5h. Nawet bez dobrej aklimatyzacji, w zasadzie w ciągu 5 h można spokojnie zejść z Camp III do Camp I.
Pod Pikiem Lenina widzieliśmy kilka osób na nartach, jednak w większości źle mi się one kojarzą. Źle, znaczy ze szczególnym niebezpieczeństwem. Raz samotny narciarz zjeżdżał z Camp II do Camp I i przy nas wpadł w szczelinę po same pachy, miał fart że się wydostał. Podczas innego wyjścia do Camp II obserwowaliśmy, jak narciarze rozłożyli sobie samotny namiot na trawersie stoku, w drodze do obozu drugiego. Kolejnego dnia spadł śnieg i lawiny grzmiały nad głowami. Koledzy w namiocie mieli szczęście i pewnie stracha. Dwie lawiny przeszły po obu jego stronach i zatrzymały się poniżej. Więcej szczęścia niż rozumu…
Na miejscu
Zarówno w Base Camp i Camp I jest dobrze rozwinięta infrastruktura komercyjna.
Na Polanie Ługowej znajdziemy dużo miejsca do rozbicia namiotu. Osobiście, zostaliśmy namówieni na płatny nocleg na ziemi agencyjnej, ale w przyszłości rozbijałbym się na dziko, przy wlocie doliny. W Base Camp mieszka się całkiem wygodnie i jakość usług nie ma zbytniego znaczenia. Najtańsze będą te oferowane przez Fortune Tour, ale najbardziej prymitywne i nastawione na wyduszenie ostatniego grosza. Poza ceną, jurty Fortune Tour są dobrze położone. W Bace Camp znajdują się nawet pół kilometra bliżej niż pozostałe obozowiska, w Camp I - na morenie, przy samym lodowcu Lenina. W związku z powyższym, w Base Camp mogę polecić Fortune Tour – gdyż jest najtańszą agencją.
Sytuacja zmienia się w Obozie I. Tam już trochę komfortu się przyda, bo wkoło nie ma go za wiele. Poza tym Fortune i tam żąda pieniędzy za rozbicie namiotu. W Camp I radzę zerwac pępowinę Fortune i przenieść się do Pamir Expedition. Teren, który zajmują jest co prawda nierówny i zajęty w większości przez namioty agencyjne, to jednak warto natrudzić się i zbudować platformę na namiot. Po pierwsze, nocleg jest darmowy, po drugie zastawianie ludzi dużo inne niż w Fortune. W ciepłej jurcie tej agencji można za darmo posiedzieć, wypić herbatę, dostać wrzątku i miło spędzić czas. Czy kupuje się coś, czy nie, nikt nie patrzy na nas spode łba. Ponad to możemy liczyć na pomoc w wielu kwestiach – wrzątku na rano, pogody, konsultacji lekarskiej( z ostatniego nie korzystaliśmy, ale mówili, że jest darmowa).
Ciekawą kwestią jest przeobrażanie się „kibla”, w miarę zbliżania się do szczytu. W Base Camp i Camp I są podobne. To konstrukcje ramowe, obciągnięte materiałem. W środku – dziura w ziemi. W Obozie II kibel to murek wysokości około metra, otaczający kwadratowe pole, o długości ściany ok. 1,5m. Wariacje egzemplarzy zależą od upodobania twórcy.
W obozie III kibel to właściwie, tylko ironiczna nazwa wysokiego na 30 cm murka zasłaniającego kawałek butów. Regularnie omiatany wiatrem i targany przez zawieje, czeka na swojego budowniczego.
Temperatura w obozach zmniejsza się wraz we wzrostem wysokości. W słoneczny dzień jest bardzo ciepło. W nocy w obozie I, słupek rtęci spada do ok. -5 stopni Celsjusza , a w obozie II do ok. -10. W Camp III nawet w dzień jest mróz, nocą osiągający około -15 stopni i niżej. Na naszym wyjeździe trafiliśmy chyba na ciepły okres. Szczególnie w trójce z pewnością może być chłodniej.
Co się robi w obozach w ciągu dnia? Sam przed wyjazdem się nad tym zastanawiałem. Przed południem w większości przypadków już jesteśmy w namiocie, po kilku godzinach chodzenia. Ambitne zajęcia raczej nam nie grożą. Dni upływają całkiem szybko, a pożytkowane są przede wszystkim na gotowanie wody, jedzenie, spanie i gadanie o głupotach. Gdy się nudzi, można kibel wyremontować. Ot co.
Gaz do palnika trzeba trzymać w śpiworze, aby nie zmarzł. Ponad to, w wyższych obozach koniecznym jest izolować go od podłoża i ogrzewać. Dobrym sposobem jest gotowanie z palnikiem włożonym między uda, na podstawce z garnka. W obozach wyższych, tylko ogrzewanie palnika rękami bądź nogami determinowało jego poprawną pracę.
Wbrew wcześniejszym prognozom, w ciągu akcji górskiej na Piku Lenina zużyliśmy bardzo mało gazu. Na 3 osoby do podziału i kilkanaście dni w górach, spaliliśmy 6 kartuszy po 230 gram.
Podczas biwaków na śniegu, w obozie II, trzeba dokładnie uważać na szczeliny. Słyszeliśmy o osobach, które w nocy musiały ewakuować się, gdy pod ich głowami lód zaczął trzeszczeć, widzieliśmy też niejedną dziurę bez dna, wyzierającą z platform pod namioty.
Najlepszą prognozę można dostać w jurcie agencji Pamir Expedition. Będzie ona najbardziej aktualna i pewna. Podczas akcji górskiej smsy z prognozą podsyłał nam łącznik z Polski. Powiem szczerze – nie bardzo się sprawdzały i te agencyjne były o niebo lepsze.
W Base Camp jest zasięg telefoniczny. W Camp I również, w okolicach kibla PE. W obozie II sytuacja przedstawia się gorzej, ale SMSy dochodzą. To samo tyczy się obozu III. Zasięg jest przerywany i nieregularny, ale wystarczający do komunikacji ze światem. W agencji PE można skorzystać z telefonu satelitarnego. Kosz to bodajże 6 dolarów/minuta.
Budżet
Na koszt wyjazdu złożyły się:
-szczepienia
- bilety lotnicze
- ubezpieczenie
- jedzenie kupione w Polsce
- apteczka
- wydatki na miejscu
Podsumowując, koszt na osobę wyniósł około 4000 zł. Podliczyłem go dopiero miesiąc temu. Z perspektywy czytelnika może wydawać się on wysoki. W rzeczywistości dobrze go rozłożyliśmy i zbytnio nas nie dotknął. Koncentrując się na poszczególnych wydatkach, jeden po drugim, całość wyjazdu nie powoduje dużego obciążenia finansowego. W finanse nie wliczam sprzętu. Osobiście musiałem kupić tylko buty dwuczęściowe, resztę sprzętu i ubrań już posiadałem.
Tekst napisany przeze mnie nie jest kompletnym poradnikiem i nie można bazować wyłącznie na nim, jeśli w perspektywie mamy ambicje wejść na Pik Lenina. Zawiera tylko moje/nasze doświadczenia i nawet nie stara się być obiektywnym, dlatego proszę nie oceniać go pod tym kątem. Wierzę jednak, że komuś pomoże, rozwiąże ewentualne nieścisłości. Zapraszam do komentowania i wypowiedzi.
Pozdrawiam
Tomasz Duda
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz