czwartek, 15 sierpnia 2013

Słowo podsumowania po powrocie

13 sierpnia w godzinach przedpołudniowych do Polski dotarli wszyscy uczestnicy wyprawy "Pik Lenin 2013".
Tym samym w  projekcie  zakończył się etap pt: "Wyjazd" i dobę po powrocie uczestników należałoby podsumować go kilkoma słowami.

Podczas wyprawy starałem się ile mogłem, razem z chłopakami, dawać sygnały życia i starać się aby były one publikowane. Po części się  udało, po części nie bardzo.
W każdym razie, w związku z powyższym, zapewne uważny czytelnik dowiedział się, iż szczytu nie udało się zdobyć, a podchodzenie ugrzęzło na wysokości 6400 m npm.

Ktoś powie - wysoko, ktoś inny - nisko. Trzeci rozmówca może zapytać - dlaczego zeszliśmy?
Postaram się pokrótce odpowiedzieć.

Do wejścia potrzeba było właściwie dwóch czynników - aklimatyzacji i pogody. Pomijam kwestię kondycji, bo tej raczej nikomu nie brakowało.
Po zejściu spotykaliśmy ludzi, którzy doszli tam gdzie my i zawrócili - nie mogli jeść, spać, znieść bólu głowy. Naszej ekipie dobrej aklimatyzacji nie brakowało - zabrakło za to drugiego czynnika - pogody.
Gdy aklimatyzowaliśmy się panował dobra aura i każdy miał nadzieję, że dotrwa do naszego ataku. Niestety załamanie przyszło wcześniej.
Program ataku szczytowego zakładał dzień "kibla" i taki też pojawił się - opady zatrzymały nas dobę dłużej na 5300 m npm. Tym samym jednak rezerwa czasowa została wykorzystana.
Podczas ataku szczytowego pogoda była nie lepsza. Dokuczał mróz i mocny wiatr, który zasypywał ślady, przez grań przewalały się chmury, a z godziny na godzinę psuło się coraz bardziej.
Decyzja o odwrocie nie byłą jednoznaczna, a przeważył ją GPS, który "wysiadł" na mrozie.
Podsumowując, uznaliśmy, że nie mamy doświadczenia walczyć z pogodą na wysokości 6500 m npm, ze świadomością 10km marszu i kilkunastu godzinach ataku szczytowego w tych warunkach.
Postanowiliśmy nie ryzykować odmrożeń czy pobłądzenia.

Ewakuacja spod Piku Lenina opierała się na braku perspektyw pogodowych i jak się okazało - była słuszna.
Z rozmów na lotnisku wynika, iż po nas żadna z poznanych  polskich ekip szczytu najbliższe parę dni nie zdobyła z powodu dużych opadów śniegu.

Podczas ataku szczytowego
Mimo niezdobycia szczytu Piku Lenina chyba każdy z uczestników wyprawy, uważa ją za udaną.
Żaden z nas nie miał wcześniej styczności ze zdobywaniem gór wysokich w stylu oblężniczym i dla wszystkich okazało się to niezmiernie ciekawym doświadczeniem.
Nie twierdzę, że każdy to polubił, czy sposób ten przypadł mu do gustu. Niezaprzeczalnym jednak jest, iż wyjazd wzbogacił uczestników o gros umiejętności i doświadczeń, które mogą stanowić bazę i podwaliny pod podobne wyjazdy tego typu w przyszłości .
Teoretyzować i czytać w sieci można wszystko i o wszystkim, ale jak wiadomo praktyki nie da się niczym zastąpić.
Tym samym uczestnicy wyprawy mieli możliwość sprawdzić siebie i swoje wyposażenie w warunkach "bojowych". Wyszło na jaw dobre przygotowanie, na wierzch zostały też wyciągnięte braki i niedociągnięcia.  W jedzeniu, w sprzęcie, w medykamentach.
Naprawdę cieszymy się, gdyż błędów nie było wiele, a przygotowanie dobre.  Jednak zawsze zdarzają się niedociągnięcia, a doświadczone na "własnej skórze" z pewnością trudniej będzie zapomnieć.
Wyprawa na Lenina pozwoliła również na obycie się z nowym krajem - Kirgistanem. Po wyjeździe będziemy lepiej wiedzieli jak radzić sobie w tym państwie, czego unikać, na co zwracać uwagę.
Doświadczenie to  z pewnością najcenniejsza zdobycz wyprawy na Pik Lenina.

Jak na początku wspomniałem - etap pt: "Wyjazd" zakończył się. Nie oznacza to jednak finiszu całego projektu. Wprost przeciwnie - powrót z wyprawy znaczy dla nas sporo wysiłku przy doprowadzeniu projektu do mety, a na to potrzeba czasu.
Dlatego też zainteresowanych proszę o cierpliwość - materiałów z wyprawy jest sporo i trudno je ogarnąć.
Niebawem pojawi się galeria zdjęć, następnie powstanie filmik z wyjazdu, a na końcu obszerna relacja.
Jeszcze nie jestem pewien, co do jej formy, ale z pewnością pojawi się.

Pozdrawiam
Tomek D.